Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ją przy szafie, tak, że oboje prawie na nią upadli. Odpychała go rękami, ale Lazar trzymał mocno, wołając:
— Teraz cię mam!... zgadnij, co z tobą zrobię!
Twarze ich dotykały się prawie, Paulinka śmiała się ciągle jeszcze, ale śmiechem wymownym, nerwowym.
— Nie, nie, puść mnie! już więcej nie będę.
Pocałował ją gorąco w same usta. W oczach ich pokój wirował, zdawało im się, że wiatr z płomieni unosi ich w próżnię. Upadła na wznak na podłogę i jednym silniejszym ruchem wyrwała się z jego objęć. Stali tak przez chwilę zadyszani, zarumienieni, nie patrząc na siebie. Nareszcie Paulinka usiadła, chcąc odpocząć i poważnie z niezadowoleniem rzekła:
— Bolą mnie twoje żarty, Lazarze.
Od tego dnia unikał nawet jej oddechu, nawet dotknięcia jej sukni. Myśl upadku głupiego, bezmyślnego, oburzała jego uczciwość. Mimo instynktownego oporu młodej dziewczyny, był przekonany, że kochając go tak, jak go kocha, gdyby wymagał tego, zrobiłaby dla niego wszystko i chciał rozsądnym być za dwoje; rozumiał, że wina w największej części byłaby z jego strony w przejściu takiem, od którego doświadczenie jego powinno było ich ustrzec. Ale w każdej takiej walce z sobą samym, miłość jego wzrastała, wszystko żar jej rozdmuchiwało, bezczynność pierwszych tygodni, jego niby zrzeczenie się wszystkiego, wstręt do życia, z którego rodziło się szalone pragnienie życia, kochania, zapełnienia nudy próżnych godzin nowemi cierpieniami. I muzyka teraz rozegzaltowała go, muzyka, która ich oboje przenosiła razem do krainy marzeń na skrzydłach rytmu coraz szerszych i silniejszych. W muzyce upatrywał najwyższą swoją namiętność i w niej zaprawiać chciał swój geniusz. Nie było już dlań wątpliwości; zostanie muzykiem w przyszłości sławnym, w sercach jej i swojem czerpiącym natchnienie. Myśli jego stawały się czystemi niepokalanie, na kolanach uwielbiać swego anioła pragnął, nawet idea przyspieszenia małżeństwa nie przychodziła mu do głowy.
— Masz, czytaj ten list, który przed chwilą odebrałem — rzekł pewnego dnia do żony stary Chanteau, wracając z Bonneville mocno zaniepokojony.