Strona:PL Zola - Radykał.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie pozwalać kierować sobą, jak kto chce!... No bo koniec końców w całej tej historyi Damour — nie kto inny — został wykierowany.
— Ty tego nie rozumiesz — mruknął Damour. — Idź sobie i ty zresztą w swoją stronę; nie jesteś moim przyjacielem.
— Nie jestem twoim przyjacielem?... Zrobiwszy dla ciebie wszystko, co tylko było w mej mocy?... Miałbyś też rozum, wiesz. I cóż ty na przykład teraz poczniesz?... Nie znasz przecie w całym Paryżu nikoguteńko, jesteś na bruku jak ten pies i zginiesz marnie, jeżeli ja cię z opałów nie wydobędę... Nie jestem twoim przyjacielem!... Ale gdybym cię tutaj zostawił, nie miałbyś nic innego do zrobienia, jak tylko wyciągnąć łapy i fajt! jak ta kura, co ma już wszystkiego dosyć.
Damour poruszył się frasobliwie. Istotnie; nie pozostawało mu nic innego, tylko w wodę skoczyć lub dać się sprzątnąć agentom.
— Słuchajno — mówił malarz dalej. — Jestem do tego stopnia twym przyjacielem, że zaprowadzę cię do kogoś, u którego znajdziesz dach nad głową i łyżkę strawy w dodatku. Chodź.
Powstawszy jakby pod wpływem nagłego postanowienia, przynaglał giestem Damoura, by za nim szedł.
— Gdzie? Dokąd? — bełkotał Jakób.
— Zobaczysz. Nie chciałeś zjeść objadu u żony — zjesz go gdzieindziej... Tylko pamiętaj