Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu zatrutą, wiecznie krwawiącą ranę zdrada żony, słodkiej, tkliwej Małgosi, którą gwałtem wysyłał do kościoła i spowiedzi, gdyż w chorobliwej zazdrości uważał, że religia jest jedynym hamulcem na przewrotność kobiecą. Narzucił jej na spowiednika, przeora Kapucynów, ojca Teodozego, czarnego mnicha, marzenie wszystkich dewotek. Nie wiedziano dokładnie, co zaszło, chodziły jednak wieści o złapaniu na gorącym uczynku, o tem, jak mąż poszedłszy wieczorem po żonę do kaplicy, znalazł ją w ciemnym kącie, w objęciach spowiednika, z którym się zawzięcie całowali. Szarpany między wściekłością i strachem, nie zrobił skandalu, tem więcej jednak cierpiał, że wierną mu dawniej żonę, przez głupią zazdrość, sam popchnął do błędu. Dodawano, że mścił się okrutnie nad nieszczęsną, dom na piekło zmieniając.
Obecnie przez nienawiść do księży i mnichów, sam garnął się do Marka. Wychodził właśnie z biura z miną gorzką i ogłupioną przez robotę podobną do wykonywanej przez starego, maszynowego konia; ujrzawszy Marka ożywił się trochę.
— A, rad jestem, że pana spotykam, panie Froment... Proszę, zajdź pan ze mną do domu. Mam zmartwienie z tym próżniakiem Filipinem, a pan jedynie mógłbyś do niego przemówić.
— Chętnie — odrzekł Marek, rad zawsze zbierać obserwacye.