wrośniętego w ziemię Fernanda Bongard’a, August i Karol Doloir’owie postąpili nieco, zaczynali rozumować, nie wierzyli bezsensownym bajkom, ale ileż drogi muszą jeszcze przebyć ich dzieci, aby się zupełnie wyzwolić! Smutno było myśleć, że postęp szedł tak powoli, trzeba jednak było i tem się zadowolić, by mieć odwagę do ciężkiej pracy nad kształceniem i wychowywaniem dzieci.
Innego dnia Marek spotkał urzędnika Savin’a, z którym miewał kilka razy przykre sprzeczki, podczas, gdy dwaj synowie bliźniaki, tego zgorzkniałego biedaka, Achilles i Filip uczęszczali do szkoły. Savin wówczas był wystraszonym narzędziem Kongregacyi, a chociaż udawał niezależnego, surowego i pochmurnego republikanina, drżał zawsze z obawy gniewu swych zwierzchników i czuł się obowiązanym służyć Kościołowi przez politykę. Przytem zdarzyły się dwa wypadki, które ostatecznie zalały mu serce goryczą. Najprzód córka jego, owa ładna Hortensya, wzorowa uczennica, której gorącą pobożnością panna Rouzaire się szczyciła, w gruncie rozkosznie przewrotna i przedwcześnie dojrzała, w szesnastym roku oddała się jakiemuś parobkowi od mleczarza.
Zrozpaczony i upokorzony ojciec, widząc, że jest w ciąży, musiał ją wydać za tego prostaka, on, który licząc na jej piękność, marzył iż poślubi syna którego ze zwierzchników. Później zadała
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/75
Wygląd
Ta strona została przepisana.