Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, panie Froment, — rzekł — to niemożliwe.
— Zastanówmy się dobrze — mówił cierpliwie Marek. — Ja przygotuję Julka do Szkoły Normalnej. W szkole dostaniemy dla niego stypendyum, nic was to nie będzie kosztowało.
— A żywić przez ten czas? — spytała matka.
— Wyżywienie jednej osoby, gdzie kilka siada do stołu, nie stanowi wielkiego wydatku... Można przecie coś poświęcić, gdy dziecko zapowiada tak świetne nadzieje.
Starsi bracia się rozśmieli, ubawieni niespokojną, a zarazem dumną miną najmłodszego.
— To ty, bębnie — zawołał August — będziesz naszym sławnym człowiekiem! Nie masz co się tak nadymać, my też zdaliśmy elementarny egzamin. Tylko że my mieliśmy tego dosyć, w głowie się nam mąciło od czytania w książkach kupy różnych rzeczy, których końca nie widać... Dalibóg, wolę miesić wapno.
Zwracając się do nauczyciela, dodał wosoło.
— Nadokuczałem panu nieraz, prawda, panie Froment! Na miejscu usiedzieć nie mogłem, pamiętam, że czasem poruszyłem całą klasę. Szczęściem Karol był trochę rozsądniejszy.
— Z pewnością — rzekł rozweselony również Karol — tylko kończyło się zawsze na tem, że sze-