Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taniu trzeba jeszcze myśleć, to nigdy końca nie będzie, lepiej siedzieć sobie spokojnie w swoim kacie.
Marek miał odpowiedzieć, gdy na odgłos kroków odwrócił się i ujrzał ojca Bongard’a, wracającego z pola z żoną i córką, Anielą. Bongard usłyszał słowa syna i zwrócił się do nauczyciela.
— Chłopak ma słuszność, panie Froment. Najlepiej nie łamać sobie głowy nad różnemi historyami... Za moich czasów nie czytaliśmy gazet i nie było nam gorzej. Nieprawdaż, kobieto?
— Z pewnością! — energicznie poparła Bongard’owa.
Aniela uśmiechnęła się sprytnie. Mimo małych zdolności zdobyła była elementarne świadectwo u panny Rouzaire. Tępa, o krótkim nosie twarz dziewczyny, ożywiała się chwilami jakiemś wewnętrznem światłem, dążącem do przebicia grubej materyi Za miesiąc miała poślubić brata swojej bratowej. Augusta Doloir’a, dzielnego chłopca, który, jak ojciec, był mularzem. Marzyła o świetnej przyszłości, o własnem dla niego przedsiębierstwie, i obiecywała sobie pokierować mężem. Teraz dodała:
— Ja tam wolę coś umieć. Bez nauki nie dochodzi się do niczego. Wszyscy oszukają, okradną... Wczoraj jeszcze mama dałaby blacharzo-