Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

konać, robiąc wkoło mnie uczuciową pustkę. A wyznam pani, że jest to jedyna rana, która mię boli. Reszta, otwarte napaści, obelgi, pogróżki podniecają mię i upajają pragnieniem bohaterstwa. Ale być dotkniętym w ukochanych, widzieć ich obrzuconych błotem, zatrutych, wleczonych jak ofiary wśród okrucieństw i ohydy walki — jest dla mnie tak okropnem, że konam, że tchórzę... Porwali mi moją biedną żonę, rozłączają z panią i, czuję to, wydrą mi córkę.
Panna Mazeline ze łzami w oczach nakazała mu milczenie.
— Ostrożnie, Ludwinia idzie.
Marek odparł żywo:
— Nie potrzebuję być ostrożnym. Czekam na nią, powinna wiedzieć.
A gdy uśmiechnięta dziewczynka siadła między nimi, rzekł:
— Moja dziecino, zrobisz bukiet dla pani. Chciałbym, aby miała od nas trochę kwiatów, zanim zarygluję drzwi od ogródka.
— Zaryglujesz drzwi! Po co tatusiu?
— Bo panna Mazeline nie może tu przychodzić... Odbierają nam przyjaciółkę, jak zabrali twoją matkę.
Ludwinia zamyśliła się poważnie. Spojrzała na ojca, potem na pannę Mazeline, ale nie zapytała o objaśnienie. Zdawała się jednak rozumieć