Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zem niepokoju i protestu. Tego za wiele: nie może pozwolić, aby się mąż tak zagalopował. Klara uśmiechała się, wsparta na ramieniu Adryana. Odpowiedziała pośrednio na zmieszanie rodziców.
— Ja pomogłam ułożyć napis i chcę, żeby o tem wiedziano.
— Opowiem wszystkim, bądź pewna — zawołał wesoło Marek. — Trzeba jednak, by napis przyjęto. A przedewszystkiem dom, prawda?
— Rozumie się — odrzekł Adryan. — Najpierw panu chciałem pokazać mój projekt, zyskać pańskie poparcie i pomoc. Radzie miejskiej nie będzie chodziło o koszty, obawiam się raczej, że się natknę na pewne skrupuły, ostatnie przeżytki starego ducha. Pomimo iż w radzie wszyscy jesteśmy głęboko przekonani o absolutnej niewinności Simon’a, są między nami umysły bojaźliwe, które ustąpią jedynie pod naciskiem opinii ogółu. Mer nasz, Leon Svin, słusznie mi powiedział, że, poddawszy projekt pod głosowanie, musimy mieć jednomyślność.
Poczem, pod wpływem nagłego pomysłu, dodał:
— Drogi mistrzu, ponieważ byłeś tak dobrym, że przyszedłeś do mnie, dopełnij miary uprzejmości i pójdźmy razem do Savin’a. Był również pańskim uczniem i pewny jestem, że sprawa na-