Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kieruje na człowieka, to jeden więcej pracownik na polu prawdy i sprawiedliwości.
Chwilę jeszcze rozmawiał z córką, opowiadał jej o pannie Mazeline, która żyła w swoim domku w Jouville, samotna wśród ptactwa i kwiatów. Prosił córkę, aby przysłała na całą niedzielę Franusia, gdyż była to największa radość dla babki, mieć wnuka przez cały dzień u siebie.
— Sama także przyjedź i poproś Józefa; pójdziemy odwiedzić naszego Salvan’a; szczęśliwy będzie, widząc całe pokolenie dzielnych nauczycieli, których jest potrochu ojcem. Zabierzemy ze sobą pannę Mazeline. Ty, również, Saro, powinnabyś przyjechać z Sebastyanem i Terenią. Dopiero będzie zupełna radość!.. Przyjedziecie wszyscy, prawda? Zatem do widzenia, do niedzieli.
Uściskał obie młode kobiety i wyszedł spiesznie, chcąc zdążyć na pociąg na szóstą godzinę. O mało jednak się nie spóźnił z powodu dziwnego spotkania. Skręcając z ulicy Wielkiej na aleję, prowadzącą do dworca, ujrzał w klombie bukszpanu dwóch ludzi, żywo rozmawiających. Jeden z nich, mający około lat czterdziestu, o długiej, bladej, tępej twarzy i jasnych brwiach, zwrócił jego uwagę. Gdzieś widział tę fizyonomię, naznaczoną piętnem głupoty i rozpusty? Nagle przypomniał sobie: toż to Polidor, siostrzeniec Pelagii!