Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o ile tamten był szorstki i dziwaczny. Nie może jednak zwalczyć nieufności rodzin, głuchego uprzedzenia opinii przeciwko szkołom zakonnym, gdzie nauki wykładane są miernie, a obyczaje panują niepokojące. Próżno powtórnie skazano Simon’a, potworny cień Gorgiasza powraca do szkoły, którą shańbił i tych nawet, co go zaciekle bronili, zbrodnia jego ciągle prześladuje. A ja odziedziczam każde, stracone przez zakonników, dziecko.
Marek siadł w wonnej altanie. Śmiejąc się, dziękował koledze.
— Nie wyobrażasz sobie, jaką mi sprawiasz przyjemność, mój dobry Joulic’u. Zmuszony do opuszczenia Maillebois, zostawiłem tam kawał serca. Z goryczą myślałem, że porzucam nagle przerwaną moją pracę lat piętnastu i drżałem o to, co się z nią stanie. Cieszę się, jak gdybyś mi opowiadał o mojem oddalonem dziecku, które wzrasta w siłę i piękność... Nie wspominasz tylko, że ty jesteś autorem tego dzieła, prowadzonego odważnie, rozszerzonego i utrwalonego. Dawno pozbyłem się troski, wiedząc, w jakich jest rękach moja dawna szkoła; jeżeli Maillebois pozbywa się potrochu trucizny, jeżeli siła prawdy wprowadza zwolna panowanie sprawiedliwości, to dzięki temu, że uczniowie, wychodzący z twoich rąk, stają się ludźmi rozumnymi i uczciwymi... Spytaj mistrza Salvan’a, co myśli o tobie.