Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przybiegał na wezwanie i cieszyli się oboje. Potem znowu on ją wołał.
— Przyjdź, przyjdź prędko!.. Widzisz, w alkowie na ścianie datę wyskrobaną scyzorykiem? Pamiętasz? wypisałem ją w dzień urodzenia Ludwini.. A przypominasz sobie tę szczelinę na suficie? Leżąc, patrzyliśmy na nią i żartowaliśmy, że gwiazdy tędy na nas patrzą i szlą nam uśmiechy.
W ogródku nowe wspomnienia, nowe wykrzykniki.
— Patrz, stare drzewo figowe nic się nie zmieniło, jakbyśmy je wczoraj zostawili... Tu, gdzie teraz szczaw rośnie, mieliśmy grządkę poziomek, trzeba będzie znów je zasadzić.. Pompa nowa, co za szczęście! Z tą będzie można przynajmniej podlewać ogród... Ławka, nasza ławka pod dzikiem winem! Siadajmy na niej i pocałujmy się, jak dawniej. Jeden mocny uścisk dzisiaj, za wszystkie wczorajsze!
Wzruszeni do łez, siedzieli chwilę w objęciach, zażywając odnalezionego szczęścia. To przyjazne otoczenie, gdzie nie doznali żadnego smutku, napełniało ich odwagą. Wszystko ich łączyło i obiecywało zwycięztwo.
Niedługo po osiedleniu rodzina musiała się rozłączyć. Ludwinia została przyjęta do Szkoły Normalnej w Fontenay i zaraz się tam udała.