Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koju, wobec tchnienia blizkiej śmierci, uparta, ślepa i głucha babka zawołała:
— Nie jesteście mi niczem! ani moją córką, ani wnuczką, ani prawnuczką! Popychacie się wzajemnie ku potępieniu wiecznemu. Idźcie! Idźcie! Bóg się was wyrzekł i ja się was wyrzekam!
Wyszła, trzaskając głośno drzwiami. W przyćmionym pokoju została umierająca matka, złączona uściskiem z córką i wnuczką. Długo, wszystkie trzy wylewały łzy, w których ból mieszał się z rozkoszą.
W dwa dni później pani Berthereau umarła po katolicku, otrzymawszy, wedle życzenia, ostatnie namaszczenie. W kościele zauważono surowy wyraz twarzy pani Duparque, ubranej w grubą żałobę. Towarzyszyła jej tylko Ludwinia, Genowefa bowiem musiała się położyć do łóżka wskutek nerwowego ataku, po którym nic nie słyszała, ani widziała. Przez trzy dni jeszcze leżała odwrócona do ściany, nie chcąc odpowiadać nikomu, nawet córce. Musiała strasznie cierpieć, gdyż ciężko wzdychała, a głuche łkania wstrząsały jej ciałem. Gdy przychodziła babka i upierała się siedzieć przy niej godzinami, moralizując ją, wykazując konieczność uśmierzenia gniewu boskiego, ataki stawały się tak gwałtownemi, że dochodziło do krzyków i konwulsyj. Wówczas Ludwinia chcąc szarpanej ostateczną walką matce oszczę-