Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

manifestacyi? Powraca zatem powoli do dawnego zdrowego rozsądku?
— Zapewne — mówił Salvan. — Najwięcej, sądzę, dotknęły ją te dziwaczne obligacye hypoteczne... Co, mój drogi, czyto nie godne podziwu? Nigdy jeszcze taka bezczelność nie wyzyskiwała tak wielkiej głupoty ludzkiej.
Zwolna obaj szli ku dworcowi, gdzie Salvan miał wsiąść na pociąg, udający się do Beaumont. Pożegnawszy się z Salvan’em, wracał Marek połen nadziei.
W istocie w domu przy Placu Kapucynów, w ciemnym domku, smutniejszym jeszcze i zimniejszym wobec zbliżającej się żałoby, Genowefa przechodziła nowy kryzys, który całą jej istotę niepokoił i poruszał. Z początku prawda uderzyła w nią jak piorun. Zaczerpnięta z dokumentów pewność niewinności Simon’a była jak straszne światło, przy blasku którego ukazała się jej podłość tych świętobliwych ludzi, których uważała za kierowników serca i sumienia. Żtąd poszło dalej, w umyśle powstały wątpliwości, wiara ją opuszczała, nie mogła już nie dyskutować, nie sądzić, nie poddawać wszystkiego swobodnemu badaniu. Ojciec Teodozy zostawił jej uczucie niesmaku, niejasny wstyd, iż o mało nie popełniła z nim brzydkiego czynu. Potem wydanie obligacyj, ten nizki wyzysk łatwowierności ogółu osta-