Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nani byli wprawdzie o jego niewinności, ale przecież sami we dwóch nie mogli robić rewolucyi, a zresztą jeden żyd więcej, jeden mniej, to rzecz całkiem nieważna. Nad miastem panował teror; każdy prędko wracał do domu, zdecydowany nie kompromitować się dłużej. Gorzej jeszcze działo się w Beaumont, dokąd się udał Marek w szalonej nadziei obudzenia sumienia ludzi wpływowych,, aby się pokusili o zniesienie zbrodniczego wyroku. Lemarrois. którego zaczepił, uważał go za waryata. Odpowiedział mu wyraźnie i, mimo zwykłej uprzejmości, prawie brutalnie, że obecnie sprawa jest ostatecznie skończona i szaleństwem byłoby znowu ją rozpoczynać, gdyż kraj cały był nią zmordowany, zgorączkowany, chory. Jako grunt polityczny stała się wstrętną i na przyszłych wyborach respublika na pewnoby upadła, gdyby dano klerykalnemu wstecznictwu sposobność znowu wyzyskiwania sprawy. Przyszłe wybory! — oto najwyższy argument. Hasłem było największą niesprawiedliwość pogrzebać w większem jeszcze, niż po pierwszym procesie, milczeniu. Deputowani, senatorowie, prefekt Hennebise wszystkie urzędy i korporacye, nie zmawiając się, zgnębione, pogrążyły się w pełne przerażenia milczenie, wobec dwa razy skazanego niewinnego człowieka, którego imienia nawet nie wymawiano, aby nie wywołać widma sprawy. Dawni republikanie,