Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku jej czuć było rozpacz i bunt, wywołane potwornym wyrokiem sądu w Rozan.
Patrząc na nią, trzymając ją w obięciach, przypomniał sobie Marek list Genowefy, który się niemało przyczynił do jego bezsenności.
— Czy wiesz, że matka pisała do mnie, że trzyma teraz z nami?
— Wiem, ojczulku wiem... Mówiła mi. A gdyby tatuś wiedział co to były za sprzeczki z babką, kiedy zobaczyła, że mama wszystko czyta, że przynosi dokumenty, które nigdy nie postały w domu, że sama wychodzi co rano kupować sprawozdania z nowego procesu... Babka chciała wszystko palić, a mama po całych dniach zamykała się u siebie... Ja także wszystko czytałam, mama mi pozwoliła. Ach, cóż to za straszna historya, tatusiu! Biedny, niewinny człowiek dręczony przez tylu wstrętnych ludzi! Gdyby to było możliwe, kochałabym tatusia jeszcze więcej za to, że go lubił i bronił.
Ściskała go znowu z zapałem. Marek, mimo ciężkiego zmartwienia, uśmiechał się, jak gdyby rozkoszny balsam łagodził ogień jego żywej rany. Uśmiechał się do obrazu żony i córki czytających, znających prawdę, powracających do niego.
— Jej drogi list — mówił półgłosem — był mi taką pociechą, dał tyle nadziei! Czyż to możli-