Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

człowieka w żałobie, wyznanie, uczynione głosem powolnym i smutnym, wzruszyło wszystkie serca.
Wieczorem dnia togo w wielkim pokoju Marka, gdzie się zbierano na narady, Delbos i Dawid głośno objawiali radość, prawie pewni ostatecznego powodzenia, gdyż zeznanie Daix’a wywarło widocznie mocne wrażenie na przysięgłych. Marek jeden nie pozbył się troski. Opowiedział im o krążących wieściach, jakoby prezes Gragnon bardzo czynnie prowadził podziemne roboty od przybycia do Rozan. Marek wiedział, że jednocześnie z zebraniami u niego, w sąsiedniej ulicy, u Gragnon’a, co wieczór naradzano się sekretnie. Układano tam z pewnością sposób postępowania, wymyślano odpowiedzi, przeszkody, przygotowywano zwłaszcza świadectwa, ukute wedle rezultatów ostatniego posiedzenia. Jeżeli posłuchanie okazało się niepomyślnem dla oskarżenia, nazajutrz napewno występowała jakaś niespodzianka, obciążająca obwinionego. Widziano znowu ojca Crabot’a, wślizgającego się chyłkiem do Gragnon’a. Kilka osób poznało wychodzącego ztamtąd Polidora. Inni natknęli się późno na ulicy na mężczyznę i kobietę, niezmiernie podobnych do Mauraisin’a i do panny Rouzaire. Najgorszą jednak była tajemnicza presya, którą wywierano na przysięgłych, należących do klerykalnego obozu. Gragnon zanadto był przebiegłym, aby ich