Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niach; mniej cierpiał od swych towarzyszy morderców i złodziejów, niż od dozorców, dzikich bydląt, z sadyzmem lubujących się w bezkarnem torturowaniu i zabijaniu. Gdyby nie posiadał odporności właściwej jego rasie i zimnego temperamentu myśliciela, sto razy mógłby zginąć od rewolweru dozorcy. Mówił o tem spokojnie i naiwnie się dziwił, słysząc o nadzwyczajnych powikłaniach strasznego dramatu, którego był ofiarą.
Marek, który podał się jako świadek, otrzymał urlop i przybył do Rozan na kilka dni przed procesem. Zastał Dawida i Delbos’a przygotowujących się do walki ostatecznej. Zazwyczaj spokojny Dawid zadziwił go zdenerwowaniem i stroskaną twarzą. Delbos, mimo właściwej mu wesołej brawury, zdawał się równie zakłopotany. Była to dla niego bardzo ważna sprawa, w której stawiał na kartę swoją karyerę adwokata i rosnącą popularność socyalistycznego kandydata do przyszłych wyborów. Jeżeli sprawę wygra, na pewno pobije Lemarrois w Beaumont. Rozmaite jednak niepokojące symptomy wyłaniały się co godzina, tak że i Marek, który przyjechał z najlepszą nadzieją, zaczynał się obawiać nowego środowiska w Rozan. Wszędzie, nawet w Maillebois ludzie ze zdrowym rozsądkiem nie wątpili o uniewinnieniu Simon’a. Newet kreatury ojca Crabot’a nie taiły w zaufaniu o ile ich gra jest