Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przyczaiłem, nie chcąc przeszkadzać... Dlatego to, mruku jakiś, tak krótko byłeś dziś u mnie!
Marek smutnie pokiwał głową i poszedł ze starcem.
— Spotkanie było przypadkowe i rozdarło mi serce.
Opowiedział spotkanie i długą rozmowę, po której był bardziej zbolały, bardziej pewny, że zerwanie jest ostatecznem. Salvan nie mógł nigdy sobie darować, że przyczynił się do tego związku, tak namiętnego i szczęśliwego, który tak źle się skończył. Oskarżał się, że działał nieostrożnie łącząc wolną myśl z Kościołem. Słuchał więc uważnie, a choć się nie uśmiechał, miał zadowoloną minę.
— To wszystko nie jest tak bardzo złe — rzekł nakoniec. — Nie spodziewałeś się przecie, że nasza biedna Genowefa rzuci się tobie na szyję, błagając, abyś ją zabrał. Kobieta, która się oddała Bogu zbyt wiele ma dumy, aby wyznać rozczarowanie, w którem ją pogrąża, nie odpowiadając jej uczuciu. Według mnie przechodzi ona niemniej straszny kryzys, który może ci ją lada chwila powrócić... Prawda uderzy w nią jak piorun. Ma zbyt wiele rozumu, aby nie uznać sprawiedliwości.
Ożywiony rozmową, znowu się rozweselił.
— Nigdy ci nie opowiadałem moich pertrak-