Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieposłuszeństwo, zabraniając chodzić do kościoła. Pytał znowu zcicha:
— A o mnie czy mówiła?
— Nie, tatusiu... Nikt w domu nie mówi do mnie o tobie, a ponieważ zaleciłeś mi, żebym pierwsza o tobie nie wspominała, więc tak wygląda, jakby cię na świecie nie było.
— Babka nie jest zła dla ciebie?
— Babcia Duparque nie patrzy na mnie wcale i wolę to, bo się lękam jej oczu, jak mię czasem łaje... Babcia Berthereau jest miła, ale jak nikt nie widzi. Daje mi cukierki, ściska mię i całuje mocno, mocno.
— Babcia Berthereau?
— Tak. A nawet raz powiedziała, żebym tatusia bardzo kochała. Ona jedna mówiła o tatusiu.
Znowu zamilkł, bojąc się zbyt wcześnie wtajemniczać dziecko w nędze życia. Zawsze podejrzewał, że smutna, milcząca pani Berthereau, niegdyś tak czule przez męża kochana, konała od czasu owdowienia pod dewocką tyranią matki, twardej pani Duparque. Poczuł, że mógłby mieć w niej sprzymierzeńca, była jednak tak złamana, że nie odważyłaby się nigdy mówić ani działać.
— Bądź czułą dla niej — zakończył. — Myślę, że chociaż nie mówi, cierpi tyleż co my... Nadewszystko ściskaj zawsze matkę od nas obojga,