Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak możesz żądać bym powróciła do bezbożnego domu, gdzieby mi niewolno było modlić się nawet?.. Ach, co za nędza, nikt mnie nie kocha i niebo nie chce się otworzyć przede mną!
Wybuchnęła płaczem. Marek zrozpaczony jej cierpieniem, uczuł, że próżnem byłoby męczyć ją dłużej. Godzina nie nadeszła. Nastało milczenie, zdała tylko w alejach słychać było głosy bawiących się dzieci.
Podczas żywej rozmowy zbliżyli się ku sobie na ławce. Siedzieli teraz zamyśleni z oczami utkwionemi w blaski zachodu. Marek przemówił pierwszy.
— Myślę, że nie uwierzyłaś, moja droga, w obrzydliwości, któremi pewni ludzie chcieli mię oczernić z powodu mego braterskiego stosunku z panną Mazeline
— O, nie! — odparła żywo — znam ją i ciebie. Nie myśl, że stałam się tak głupią, aby wierzyć we wszystko, co mi opowiadają.
Zmieszała się zlekka i dodała:
— Tak samo ze mną. Wiem, że zaliczono mię do trzody, z której ojciec Teodozy miał sobie stworzyć rodzaj miłosnej świty. Po pierwsze nie wierzę w tę świtę, — ojciec Teodozy może zanadto, jak na zakonnika, zadowolony z siebie, ale sądzę, że ma szczerą wiarę. Następnie, umiałabym się obronić, męślę, że nie wątpisz o tem.