Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potrzebą całkowitego oddania się Bogu, a nie znajdywała szczęścia ukojenia ciała ani duszy?
Marek zaczął się domyślać prawdy i zadrżał nadzieją, mimo że go martwił widok znękanej żony. Widocznie ani ksiądz Quandieu, ani nawet ojciec Teodozy nie zdołali zaspokoić jej gwałtownej potrzeby kochania. Znała miłość, kochała zapewne zawsze mężczyznę, męża, z którym była rozłączona, a który ją ubóstwiał. Blady obraz, dający mistyczne rozkosze, pozostawiał w niej niezadowolenie i rozdrażnienie. Obecnie przez dumę tylko była upartą katoliczką, odprawiała coraz trudniejsze praktyki religijne, jak silne środki odurzające, aby uśpić gorycz i bunt zwiększających się coraz rozczarowań. Wszystko zapowiadało zbudzenie się w niej matki; odebrała małego Klemensa i sama się nim zajmowała, Ludwinię uważała za swoją pociechę i ulegała jej czułej dyplomacyi, dążącej do uzdrowienia jej i doprowadzenia zwolna do ojca i męża. Dobrym też znakiem było jej niezadowolenie ze strasznej babki i domku przy Placu Kapucynów, gdzie życie w zimnie ciszy i cieniu stawało się nieznośnem. Kryzys doprowadził ją do ostatecznej próby; udała się do wszechmocnego misyonarza, ponieważ ani ksiądz Quandieu, ani ojciec Teodozy nie zdołali jej dać Jezusa, pokryjomu przybiegła do cudo-