Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kły do ślepego posłuszeństwa. Więc to był ten głęboki dyplomata, który wszystkich trzymał w grozie swym przebiegłym rozumem, którego rękę chciano widzieć we wszystkich ważnych wypadkach?! W przykrem tem, marnie przygotowanem spotkaniu przedstawił się jako ubogi, stropiony umysł, bez powodu zbytecznie się odkrywający, niezdolny do obrony swej wiary wobec zwyczajnie rozsądnego i logicznego przeciwnika. Miernota, poprostu miernota z pokostem światowych zalet, którego blask zwodził zdaleka. Rzeczywista jego siła leżała jedynie w głupocie trzody, w uległości, z jaką wierni gięli się przez niezaprzeczalną bezwzględnością jego twierdzeń. Wobec mierności człowieka zrozumiał Marek, że ma przed sobą zwykłego jezuitę na pokaz, przeznaczonego na to, by błyszczał i zachwycał, ale że po za nim inni, na przykład ojciec Poirier, prowincyał z Rozan, o którym nie mówiono wcale, kierowali wszystkiem z głębi swej kryjówki z głęboką, choć niepopularną mądrością.
Ojciec Crabot miał jednak tyle przebiegłości, iż spostrzegł, że wchodzi na fałszywą drogę i usiłował ile możności odzyskać grunt utracony. Rozmowa skończyła się na chłodnych uprzejmościach ze stron obu. W tej chwili baron Nathan, który musiał podsłuchiwać pode drzwiami, ukazał się ze skwaszoną miną, pragnąc jak najprędzej pozbyć