Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Domy zdawały mu się inne niż wczoraj, zwłaszcza twarze ludzkie — zmienione. To też, gdy wszedł do Simona, zdziwił się niemało, widząc, że siedzi w domu i spokojnie porządkuje papiery. Rachela siedziała przy oknie, dzieci bawiły się w kąciku. Gdyby nie smutek, wyryty na ich twarzach, możnaby pomyśleć, że nic nadzwyczajnego nie zaszło.
Simon uścisnął mu dłonie ze wzruszeniem, czując, jakiego poświęcenia i przyjaźni odwiedziny te były dowodem. Zaczęto zaraz rozmawiać o rewizyi.
— Miałeś u siebie policyę? — spytał Marek.
— Tak, bardzo naturalnie. Spodziewałem się tego. Oczywiście, nic nie znaleziono, odeszli z pustemi rękami.
Marek powstrzymał w sobie wyraz zdziwienia. Cóż więc opowiadano mu o obciążających dowodach, o wzorach takich samych, jakie odkryto na miejscu zbrodni? Kłamano zatem.
— A teraz jak widzisz, porządkuję papiery, które mi porozrzucali. Co za straszna przygoda, mój drogi! Nie wiemy, co się z nami dzieje.
Sekcya zwłok Zefiryna miała się odbyć tegoż dnia; czekano na doktora, wyznaczonego od sądu. Pogrzeb nastąpi zapewne dopiero nazajutrz.
— Pojmujesz, że żyję, jak we śnie okrutnym 1 pytani się, czy możliwe takie straszne nieszczęście. Od wczorajszego ranka nie mogę myśleć o czem innem. Ciągle to samo wkółko: moja podróż pieszo,