Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swej tolerancyi aż do tego, by chodzić z żoną na mszę do kościoła, jak to czynił ojciec jej, wolnomyślny Berthereau, dał jednak ochrzcić córeczkę, Ludwikę, nie interesując się kwestyą religijną a chcąc tylko mieć spokój z temi paniami. Zresztą, choć żona z miłości dla niego przestała praktyki religijne odbywać, od pierwszych czasów małżeńskich, żadne nieporozumienie nie mogło powstać aż dotąd. Czasami jednak spostrzegał u niej przebłyski długiego wychowania klasztornego, pojęcia o absolucie, które go obrażały, przesądy, spuszczanie się na Boga egoistycznego. Ale to były zaledwie westchnienia; był pewien, że ich miłość dość silna, aby mogła panować nad temi różnicami; rzucali się sobie zawsze w ramiona, po chwili, gdy się czuli obcy dla siebie, jakby spadli z dwóch światów odrębnych. Ona była jedną z dobrych uczennic u sióstr Wizytek, opuściła ich zakład z wyższym dyplomem, z myślą, którą też miała zrazu, by zostać nauczycielką. Poczem, nie mogąc otrzymać miejsca w Jonville, gdzie znakomita panna Mazeline kierowała szkołą żeńską bez pomocnicy, nie chciała naturalnie, opuścić męża a zajęta swem gospodarstwem, mając już córeczkę, pierwszą swą skonność odkładała na później, na nigdy bezwątpienia. Czyż nie było to szczęście, to doskonałe porozumienie się, którego żadna burza dosięgnąć nie mogła. Jeśli uczciwy Salvan, wierny przyjaciel Bertheran, przed wydaniem za mąż córki drogiego mu nieboszczyka,