Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak, nie chcę być wraz z wami potępioną i wracam, zkąd przyszłam.
Ostatnie słowa wyrzuciła z niezwykłą siłą.
— Wracasz do babki, tak?
— Tak, do babki! Tam jest przytułek, schronienie najwyższego spokoju. Tam umieją mnie rozumieć i kochać. Nie powinnam była nigdy opuszczać tego świętego domu mojej młodości... Żegnam was, nic tu nie zatrzymuje ani mego ciała, ani duszy!
Nieprzejednana, krokiem nieco chwiejnym i ociężałym, szła ku drzwiom. Ludwinia łkała głośno, Marek pokusił się o ostatni wysiłek i stanął jej na drodze.
— Teraz ja cię proszę, żebyś mię wysłuchała... Że chcesz powrócić zkąd przyszłaś, nie dziwi mnie, bo wiem, że zrobiono wszystko, aby cię odebrać, aby mnie ciebie wydrzeć. Jest to dom żałoby i zemsty... Tylko, nie jesteś przecie sama, nosisz dziecko, którego nie możesz mi zabrać i dać innym.
Genowefa zatrzymała się przed mężem, o drzwi opartym. Zdawała się rosnąć, gdy wyniosła i zacięta rzuciła mu w twarz:
— Odchodzę właśnie, aby ci je odebrać, aby je uchronić od twego ohydnego wpływu. Nie chcę, żebyś z niego zrobił poganina, żebyś mu zatruł umysł i serce, jak tej nieszczęsnej. Należy jesz-