Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uwielbia, a to co powiedziała jest naprawdę bardzo rozsądne.
Genowefa zwróciła się ku niej gwałtownie.
— Proszę pilnować swoich spraw. Nie chcę dochodzić, ile jest winy pani w tem wszystkiem, radzę tylko, by pani nauczyła swe wychowanki szacunku dla Boga i rodziców... Każdy jest panem u siebie, nieprawdaż, panno Mazeline?
Z sercem ściśniętem usunęła się nauczycielka bez słowa odpowiedzi, nie chcąc zaostrzać kłótni, a Genowefa znów podeszła do córki.
— Słyszysz mię, Ludwiniu... I ty, Marku, słuchaj także... Mam już dosyć, przysięgam, że mam dosyć takiego życia, to zaś, co zasło, co było powiedziane dzisiaj, dopełnia miary... Nie kochacie mnie, obrażacie mię w mojej wierze, chcecie mnie z domu wypędzić.
W głębi ciemnej sali płakała zrozpaczona córka, a w mężu, stojącym bez ruchu krwawiło się serce nad tem ostatecznem zerwaniem. Jeden okrzyk wyrwał się z ich piersi.
— Ciebie, z domu wypędzić!
— Tak, robicie wszystko, aby mi go uczynić nieznośnym... Nie mogę pozostać dłużej w tem miejscu zgorszenia, błędu i bezbożności, gdzie każdy giest, słowo każde rani mię i oburza. Dwadzieścia razy mi mówiono, że nie tu moje miejsce,