Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rążcy we władzę i w Boga pomsty, zbawiającego świat pięścią żołnierstwa i kleru. W radzie miejskiej gwałtownie się kłócono z powodu nauczyciela, rodziny znów się między sobą szarpały, a uczniowie Marka i Braciszków, przy spotkaniu na Placu Respubliki, obrzucali się kamieniami. Największy niepokój okazywały wyższe sfery towarzyskie w Beaumont pod wiatrem grozy, co gorączkował wszelkich uczestników pierwszego procesu: urzędników, sądownictwo i prostych pionków, drżących przed kompromitacyą, mogąca wyniknąć z poruszenia potwornej gromady dokumentów, zagrzebanych w cieniu. Jeżeli jeden Salvan cieszył się wraz z Markiem, iluż za to było takich, co spać nie mogli spokojnie, pod straciłem trupów, gotowych wyjść z podziemi. A działo się to w przeddzień wyborów, więc politycy drżeli, że przepadną: radykał Lemarrois, były mer, figura niezastąpiona. z przerażeniem widział rozsnącą popularność Delbos’a; uprzejmy Marcilly, zawsze goniący za powodzeniem, tracił grunt pod nogami, nie wiedział do jakiej przymknąć partyi; deputowani i senatorowie reakcyjni, z groźnym Hektorem de Sangleboeuf na czele, rozpaczliwie się opierali nadchodzącej burzy, zdolnej zmieść ich z zajmowanych stanowisk. W urzędach i w radzie szkolnej równy panował niepokój; prefekt Hennebise rozpaczał, że nie może zdusić sprawy, rektor For-