Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powracała od babki, czul, że była zdenerwowana, coraz bardziej podburzona przeciw niemu, z głową nabitą baśniami jego wrogów. Niezawsze nawet uniknąć mógł kłótni, coraz ostrzejszy przybierających charakter.
Aż raz wieczorem wybuchła wojna z powodu nieszczęsnego Férou. Marok dnia tego dowiedział się o tragicznej nowinie, że Férou zastrzelony został przez sierżanta za nieposłuszeństwo. Zaszedł do pani Férou, którą zastał w strasznej nędzy, zalewającą się łzami i wzywającą jako łaski dla siebie i dwóch córek śmierci, co już zabrała najstarszą. Rozwiązanie było straszne lecz logiczne: biedny, pogardzany nauczyciel, zgorzkniały aż do buntu, wypędzony z posady, ucieka z koszar, aby tam nie płacić długu, oddanego po części w szkole: zwyciężony przez głód, wraca na rozpaczliwe wezwanie rodziny; wzięty przemocą do wojska, ginie jak wściekły pies tam, pod płomiennem niebem, w torturach aresztanckiej roty. Wobec tej łkającej kobiety i ogłupiałych dziewcząt, wobec nieszczęsnych szmat ludzkich, przez niesprawiedliwość społeczną rzuconych w ostatnią rozpacz, Marek poczuł, jak uczucie braterstwa ludzkiego wzbiera w nim gwałtownym protestem.
Wieczorem się jeszcze nie uspokoił i przez zapomnienie zaczął mówić przy Genowefie, która