Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niąc za wyczekiwaną chwałą; obecnie, gdy sprawa odżyła, wpadł w istne szaleństwo. Wszędzie go było pełno: mały, czarny, z miną chytrą, biegał po ulicach Maillebois z rozwianym, niby przez burzę, habitem. Zajadle bronił swej szkoły, Boga wzywał na świadka anielskiej czystości pomocników swych, braciszków. Obrzydliwe plotki, krążące niegdyś o dwóch braciszkach, haniebnie skompromitowanych i usuniętych pośpiesznie, podawał za wymysły szatańskie. Twierdząc namiętnie rzeczy wprost przeciwne prawdzie, początkowo czynił to być może z dobrą wiarą, umysł jego bowiem żył w sferach oderwanych, po za zdrowym rozsądkiem. Następnie wpadł w koło kłamstw i teraz kłamał świadomie, z pobożną zaciekłością, przesadzając w fałszach dla chwały boskiej. Sam dochowywał czystości, zawsze walcząc z haniebnemi pokusami, to też przyjął za obowiązek przysięgać na bezwzględną czystość swego zakonu; na siebie brał odpowiedzialność za słabnących braci, zaprzeczał prawa sądzenia duchownych ludziom świeckim, trzodzie nie mającej pojęcia o świątyni. Jeżeli braciszek Gorgiasz zgrzeszył, odpowiada jedynie przed Bogiem, nie przed ludźmi. Jako duchowny nie podlega sądom ludzkim. I, pożerany żądzą wysunięcia się naprzód, popychany umiejętnie ręką mądrą a dyskretną, braciszek Fulgenty kręcił się