Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go na wygnaniu. Powróciła zapłakana, drżąca jak z miejsca olśniewającego a strasznego. Nie pamiętała nawet dobrze, co zaszło. Baron przyjął ją z miną surową, rozgniewany jej śmiałością. Może to przy nim była córka, hrabina de Sangleboeuf, ta dama o białej, lodowatej twarzy? Nie umiała powiedzieć dokładnie, jak się jej pozbyli: odprawili ją, jak żebraczkę. Gdy wyszła, miała jeszcze wzrok olśniony tylu nagromadzonemi bogactwami. cudowną posiadłością z pięknemi salonami, z fontannami, posągami. Od czasu tej poronionej próby popadła znowu w ponure odrętwienie i, okryta żałobą, prześladowana przez wszystkich i wszystko, przedstawiała żywy obraz cichego, bolesnego protestu.
W tym domu nędzy i cierpienia Marek liczył tylko na Dawida, odznaczającego się bystrym rozumem i prawem, dzielnem sercem. Od chwil skazania brata, blizko od lat dziesięciu, widział go ciągle czynnym, nie tracącym cierpliwości ani nadziei, mimo trudności zadania. Zachował pełną wiarę i przeświadczenie o niewinności Simona, był pewnym, że kiedyś jej dowiedzie; to też pracował nad sprawą cicho, z cudowną jasnością i siłą rozumowania, a chociaż zużywał całe tygodnie i miesiące, aby się posunąć o krok jeden, nic nie zdołało go oderwać od dzieła. Rozumiał, że dla prowadzenia takiej roboty, potrzebne są pieniądze