Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/396

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

thereau, która wodziła oczami od córki do zięcia, w obawie kłótni między nimi, z rozpaczą załamała ręce. Ludwinia, wsłuchana w mowę ojca, siedziała bez ruchu, a Genowefa powstała gwałtownie i odeszła od stołu, mówiąc:
— Milczałbyś lepiej... Wkrótce nie będę mogła przebywać z tobą, bo mię doprowadzisz do nienawiści.
Wieczorem, gdy Ludwinia zasnęła, a Marek i Genowefa także się położyli, przez chwilę panowało w ciemnym pokoju głębokie milczenie. Od obiadu, w drodze do domu i po powrocie oboje nie przemówili ani słowa. Zwykle jednak on pierwszy się zbliżał, cierpiąc zbyt wiele z powodu sprzeczek. Gdy jednak teraz chciał ją łagodnie wziąć w objęcia, odsunęła go, drżąc nerwowo, z rodzajem wstrętu.
— Nie! daj mi pokój! — zawołała.
Dotknięty do żywego, nie nalegał. Znowu nastała ciężka cisza. Po długiej chwili Genowefa dodała:
— Nie powiedziałam ci jeszcze jednej rzeczy. Zdaje mi się, że zaszłam w ciążę.
Z radosnem wzruszeniem, zbliżył się szybko i starał się ją przytulić do piersi.
— Co za dobra nowina, droga żono! — zawołał. — Znowu więc należymy do siebie!
Wyrwała się i tym razem niecierpliwie, jak