Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nej nędzy, chociaż o nauczycielu wyrażała się z mściwym gniewem, tak jak mówiono o nim u babki. Znieważył chorągiew Serca Jezusowego, był świętokradcą.
— Dobrze — powiedziała — Ludwinia potrzebuje sukienki, zaniosę materyał biednej kobiecie.
— Dziękuję ci, pójdziemy razem — odrzekł.
Nazajutrz udali się do nędznego mieszkania pani Férou, z którego właściciel groził wyrzuceniem, gdyż nie była wstanie płacić. Zastali najstarszą dziewczynkę umierającą, a matkę i dwie młodsze rozpaczliwie płaczące wśród strasznego nieładu. Stali chwilę zmieszani.
— Nie wiecie państwo, nic nie wiecie? — zawołała — zabiją mi go, napewno zabiją! Czuł to dobrze, sam mówił, że wydrą mi życie!
Na naleganie Marka, wśród płaczu, uywanemi słowami, opowiedziała bolesną historyę. Férou, naturalnie okazał się w pułku jak najgorszym żołnierzem. Miał złą opinię, uważano go za rewolucyonistę i doszło do tego, że w kłótni rzucił się i pobił kaprala. Oddano go pod sąd i skazano na wywiezienie do Algieru, do batalionu karnego, gdzie, jak za dawnych czasów, turturują skazanych.
— Nie wróci ztamtąd, zamordują go! — wołała z wściekłością. — Napisał do mnie z pożegnaniem, wie, że tam zginie... Co się stanie ze