Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziesz mi potrzebną jutro po południu w czasie lekcyj.
— Jutro nie mogę, muszę iść do księdza Quandieu. Zresztą nie licz na mnie nigdy w żadnem zajęciu.
— Nie chcesz mi pomagać?
— Nie, bo potępiam wszystko, co robisz. Wolno ci dążyć do zguby wiecznej, jeżeli ci to robi przyjemność. Ja muszę myśleć o swojem zbawieniu.
— Lepiej zatem się rozstać?
— Jak ci się podoba.
— Ach, kochanie, kochanie moje, tyż to mówisz? Zaćmili twój umysł, a teraz psują ci serce! Zupełnie zatem jesteś po stronie tych bezecnych trucicieli!
— Milcz, milcz, nieszczęsny!.. To co ty robisz jest właśnie fałszem i trucizną. Bluźnierstwem jest twoja ohydna prawda i sprawiedliwość! Szatan, tak, szatan przez twoje usta uczy tam, w klasie, te nieszczęśliwe dzieci, nad któremi przestaję się nawet litować, skoro są tak głupie, że nie uciekają.
— Moje biedne dziecko, taka byłaś zawsze inteligentna, jak możesz mówić podobne głupstwa?
— Jak się ma żonę głupią, to się ją zostawia w spokoju.
W istocie, rozdrażniony, zostawiał ją w spo-