Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powinien był uczynić: nawrócić ją do swojej wiary. Wymknęła mu się głośno myśl tajemna:
— Nie sama przez się mówisz; powierzono ci zadanie, groźne dla naszego szczęścia.
Rozgniewała się.
— Dlaczego ranisz mię — zawołała — sądząc, że nie jestem zdolna działać samoistnie, z przekonania i miłości? Czy jestem tak nieinteligentna, głupia i uległa, że potrafię być tylko cudzem narzędziem? Gdyby nawet osoby niezmiernie szanowne, których święte posłannictwo zapoznajesz, interesowały się tobą, mówiły o tobie w sposób przyjacielski, któryby cię zadziwił, czyż nie powinno cię to wzruszyć raczej, czy nie powinieneś uledz ich boskiej dobroci?... Bóg, który mógłby cię spiorunować, wyciąga do ciebie ręce, a gdy używa mnie, mojej miłości, aby pociągnąć cię ku sobie, — ty żartujesz, traktujesz mnie, jak głupią dziewczynkę, co wydaje nauczoną lekcyę!... Nie rozumiemy się wcale i to mnie tak strasznie martwi.
W miarę jak mówiła, w nim rosła rozpaczliwa obawa.
— Prawda — powtórzył zwolna — nie możemy się już zrozumieć. Słowa nie mają dla nas jednakowego znaczenia; to, co ty mnie wymawiasz, ja tobie wzajemnie zarzucam. Które z nas zerwie?