Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dy, wyrozumiałość wobec szczerego przekonania w istocie, wybranej na towarzyszkę życia. Jak niegdyś zgodził się na małżeństwo w kościele, jak później, ze słabością zakochanego, nie oparł się chrztowi córeczki Ludwini, tak samo teraz nie miał siły zabronić żonie, aby się spowiadała i komunikowała, skoro miała wiarę. Gdy w chwili ślubu i urodzenia dziecka miał na swoje tłomaczenie obojętność na te sprawy, teraz zarysował się wyraźnie i wyzwolił, podjąwszy misyę głoszenia prawdy maluczkim tego świata. Narzucało mu to obowiązki, musiał dawać przykład, nie mógł znosić we własnym domu tego, co potępiał u innych. Czy nie rzucą mu w twarz tego, że on, nauczyciel szkoły świeckiej, otwarcie wrogi mieszaniu się księży do wychowania dzieci, żonie pozwala gorliwie uczęszczać na msze i prowadzić siedmioletnią córeczkę, która już umiała odmawiać długie pacierze! Mimo wszystko, nie uznawał jednak, aby miał prawo zakazać, tak silnie miał rozwinięte poszanowanie swobody sumienia, której pełnego używania żądał zawsze dla siebie. Czując zatem konieczność obrony swego szczęścia, nie widział innej możliwej broni, zwłaszcza w swojem domowem ognisku, jak przekonywanie, roztrząsanie, codzienną naukę zdrowego i logicznego życia. To, co powinien był zrobić oddawna, aby przekonać Genowefę, spróbuje zrobić teraz, nie-