Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sła, pozostawiła niezmazane znamię; kościół przeniknął dziecko na wieki swym ogniem i odorem, wszystko teraz odżywało: dźwięki organów, wzruszająca uroczystość ceremonij, poezya dzwonów. Kobieta dorosła powracała do wieku dziecinnego, zasypiała w błogich, dziecinnych i bezkrytycznych wierzeniach katechizmu. Genowefa, którą uwielbiał, którą uważał za oddaną całkiem sobie, ukazywała mu się w posiadaniu innego, żyjąca przeszłością, w której jego nie było i być nie mogło. Ze zdumieniem spostrzegał, że nie mieli nic wspólnego, że małżeńskie pożycie nie zmieniło jej wewnętrznej istoty, od urodzenia kształtowanej zręcznemi rękoma. Jakże gorzko żałował, że w pierwszych dniach małżeństwa, w chwili zupełnego oddania, nie starał się wniknąć do jej inteligencyi. podbić jej umysłu, po za tem pięknem czołem, które okrywał pocałunkami! Postanawiał sobie, że ją zdobędzie na własność, dlaczego więc nie pracował nad tem, jak człowiek rozsądny, któremu miłość nie zaćmiewa rozumu? Cierpiał teraz nad pełnem próżności złudzeniem, nad lenistwem i egoizmem, wskutek którego nie działał, oddany cały rozkoszom kochanka.
Obecnie jednak niebezpieczeństwo przedstawiało się tak groźnie, iż postanowił walczyć. Pozostawał mu jeszcze jeden skrupuł, aby nie występować gwałtownie: poszanowanie cudzej swobo-