Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za krokiem, zdobywał sobie zaufanie, potem przyjaźń zbłąkanego, ciesząc się, że może dowieść prawdę zasady, w której pokładał nadzieję przyszłego wyswobodzenia, to jest, że niema człowieka, nawet na złej drodze, z któregoby nie można zrobić pracownika postępu. Mignot uległ w końcu wesołej pracowitości, ciepłu prawdy i sprawiedliwości, które Marek rozlewał dokoła siebie. Pomocnik jadał teraz u dyrektora i należał prawie do rodziny.
— Niesłusznie pan postępuje, nie strzegąc się panny Rouzaire. Nie ma pan pojęcia, do czego jest zdolna... Sprzedałaby pana dziesięć razy, byle tylko zasłużyć się swemu Mauraisinowi.
Wpadłszy w zapał zwierzeń, wyznał, że nauczycielka nieraz go zmuszała do podsłuchiwania pode drzwiami. Znał ją dobrze, wiedział, co to za straszna kobieta, przesadnie grzeczna, a w gruncie zła i skąpa. Mimo że była brzydka, wielka, koścista, o płaskiej, piegowatej twarzy, umiała jednak wszystkim się podobać i popisywała się z tą umiejętnością. Antyklerykałom, którzy wyrzucali jej, że prowadza dziewczyki do kościoła, tłomaczyła, iż zmuszoną jest ulegać żądaniu rodziców, pod grozą utraty uczennic. Klerykałom zaś dawała wszelką pewność prawomyślności, widocznie przychylając się ku nim, w przekonaniu, że w ten sposób staje po stronie silniejszych, którzy rozporządzali dobremi miejscami nawet w szkol-