Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedna uczciwość nie dozwoliła mu wprawdzie oskarżyć niewinnego, nie dał jednak wiernego i przychylnego świadectwa, któreby mogło ocalić Simona. Potem, wobec Marka, trzymał się również obronnie. Z tym także nie warto było się sprzymierzać, jeżeli się pragnęło zasłużyć na awans! Przez cały rok prawie trzymał się wrogo, jadał na mieście, z niechęcią pomagał swemu przełożonemu, całem postępowaniem ukazując nieufność. Bywał w owym czasie często u panny Rouzaire i zdawało się, że gotów był pójść pod rozkazy zakonu. Marka przecież wcale to nie zniechęcało, okazywał stale życzliwość pomocnikowi, jak gdyby dawał mu czas do poznania, że prawdziwa korzyść jego leży w prawdzie i sprawiedliwości. Tęgi ten, spokojny chłopiec przedstawiał ciekawe pole do spostrzeżeń. Tchórzliwy wobec wymagań życia, zepsuty okrutnym egoizmem, który go otaczał, nie był on złym w gruncie i w dobrych rękach mógłby stać się raczej dobrym. Należał do tej wielkiej trzody ludzkiej, ani całkowicie złej ani dobrej, która staje się taką, jaką ją zrobią warunki życia. Wykształcenie posiadał dostateczne, aby się stać dobrym nauczycielem, nie brakło mu nawet trzeźwego umysłu, potrzebował tylko, aby nim kierowała, aby go podtrzymywała czyjaś silna wola i inteligencya. Marek pokusił się o doświadczenie uratowania tej duszy i z radością, krok