Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zumiał Marek doskonale, zkąd wyszedł pocisk. Łacina pani Savinowa, obojętna dla sprawy, zajęta wyłącznie szczęściem osobistem, stała się przecież narzędziem w rękach Ojca Teodozeg’o, za jej bowiem pośrednictwem mąż miał tajną naradę z kapucynem. który go namówił, żeby się zobaczył z nauczycielem i skłonił go do położenia końca stanowi rzeczy, tak zgubnemu dla dobrych obyczajów i moralności w łonie rodzin. Szkoła taka — nie ośmielałaż chłopców do niesforności, a córki i matki do rozpusty? Wobec tych argumentów, marny Savin, rzekomy republikanin i antyklerykał, chory z rozpaczy nad złamanem życiem i tknięty manią zazdrości, wystąpił w obronie cnoty, jako wsteczny katolik, marzący o raju ziemskim w postaci więzienia, gnębiącego naturę ludzką.
Po za ojcem Teodozym, odgadywał Marek z łatwością braciszka Fulgentego i pomocników jego braciszków Izydora i Gorgiasza, wściekłych na szkolę świecką, odkąd zaczęła im odbierać uczniów. Nad wszystkimi zaś unosił się ojciec Pilili bin i ojciec Crabot, prefekt i rektor w Valmarie, potężne figury, których niewidzialne, a zręczne ręce kierowały walką od czasu potwornej sprawy Simona. W ich cieniu drzemała zbrodnia, którą wspólnicy, ciemny, nieświadomy tłum, zdecydowani byli okupić nawet kosztem nowych zbrodni. Od pierwszego dnia przeczuł Marek, gdzie się kryła