Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Plama atramentu, nie! To są napewno początkowe litery, ale są nieczytelne.
Poczem Marek dostrzegł, że kartka była podarta.
— Brak końca u góry. Bezwątpienia drugi raz pokąsały zęby... Czy znalazłeś pan ten kawałek?
Ojciec Philibin odpowiedział, że go nie szukał. I znowu rozłożył numer dziennika, starannie go przeglądał, podczas, gdy Mignot schylony szukał czegoś na ziemi. Nic nie znaleziono. Nie przykładano jednak do tego wielkiego znaczenia. Marek zgodził się na to z duchownymi, że zbrodniarz, ze strachu musiał udusić dziecię, nie mogąc zagłuszyć jego krzyków, wciskając mu w usta knebel z papieru. Co pozostało szczególnem, to ten wzorek kaligraficzny, który znaleziono w dzienniku. Numer „Petit Beaumontais“ z owego dnia, rozumiało się samo przez się, że mógł się znaleźć w czyjejkolwiek kieszeni. Ale zkąd się wziął ów wzorek, w jaki sposób znalazł się zmięty, jakby wraz z gazetą pognieciony? Wszelakiego rodzaju hypotezy były dozwolone a tylko władza sądowa mogła śledztwo rozpocząć, by zbadać prawdę.
Marek poczuł jakiś powiew tragiczny w ciemnościach dramatu, jakby nagle zapadła noc okropna.
— Ah! — wyszepnął od niechcenia — to monstrum na dnie swej ciemnej otchłani!
Tymczasem coraz więcej ludzi wystawało przed oknem a między innymi były panie Milhomme, właścicielki składu papieru, które przybiegły na