Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszedł raz wieczorem odwiedzić go w pięknym salonie wygodnego domu, który sobie zbudował zbogacony przedsiębiorca. Spostrzegłszy Marka, gospodarz wzniósł ręce w górę.
— No cóż, kochany profesorze, cała sfora ujada za tobą! Ale ja będę z panem, może pan liczyć na mnie teraz gdy jestem pobity i zepchnięty w szeregi opozycyi. Kiedy byłem mocarz, trudno mi było zawsze przyznawać panu słuszność, bo, wiesz pan przecież, miałem zaledwie większość dwóch głosów, często nie miałem wprost możności działania. Nieraz sprzeciwiałem się panu, w gruncie przyznając mu racyę... Teraz jednak wystąpimy razem, ponieważ tylko walką mogę zgnębić Philisa i odebrać mu merostwo. Dobrześ pan zrobił, że zdjąłeś te świętość ze ściany; nie było jej za czasów Simona i nigdy nie powinna była tam postać.
Marek uśmiechnął się zlekka.
— Ilekroć mówiłem panu, żeby je zdjąć, zawsześ mnie pan zakrzyczał, dając za powód potrzebę przezorności, nie przerażania rodziców, nie dawania broni do rąk naszym przeciwnikom.
— Wyznaję panu przecież trudności, w jakich się znajdowałem! Wierz mi pan, niełatwo to administrować takiem miastem jak Maillebois, gdzie po dziś dzień siły partyj się równoważyły, gdzie nie można było przewidzieć, kto zwycięży, wolno-