Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzył na nią, nie poznając jej głosu, pełen niepokoju, jakgdyby miał przed sobą osobę obcą.
— Nie zgadzasz się ze mną? I to mówisz ty?!
— Tak, ja. Niesłusznie postępujesz.
Ona to była w istocie. Stała przed nim zgrabna, piękna, z jasną twarzą, z przebłyskiem w wesołych oczach, odziedziczonej po ojcu namiętnej zmysłowości. Była to ona i nie ona zarazem, gdyż coś się zmieniło w wyrazie twarzy, w dużych, niebieskich oczach, w których ukazał się mistyczny cień zaświatowy. Na widok tej zmiany, którą pierwszy raz zauważył, poczuł zimno w sercu. Co wpłynęło na zmianę? Cofnął się jednak przed tłumaczeniem, powiedział tylko:
— Dotychczas, jeżeli nawet nie zgadzałaś się ze mną, mówiłaś mi zawsze, żebym postępował według sumienia, co też właśnie czynię. Boleśnie więc dotyka mnie twoja przygana... Pomówimy o tem.
Nie rozbroiły jej słowa męża, odpowiedziała zimno:
— Pomówimy, jeżeli chcesz... Tymczasem zaprowadzę Ludwinię do babki i zostawię ją do wieczora.
Nagle zrozumiał. Pani Duparque odbierała mu Genowefę i zabierze z pewnością i Ludwinię. Sam zawinił, pozwalając przebywać żonie i dziecku w tym fanatycznym domu. Nie spostrzegł, że od dwóch lat w duszy żony zachodziła powolna zmiana, budziło się wspomnienie pobożnie spędzonego dziecięctwa, odnawiały się niezatarte zasady wycho-