Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla którego zdolna była poświęcić wszystko, dodało jej siły.
— Pan jest okrutny, panie Froment — zaczęła — zadaje mi pan straszne cierpienie... Ale co począć? stało się, nie mogę odszukać papieru w popiołach.
— Więc naprawdę, zupełnie naprawdę pani go spaliła?
— Naturalnie, przecież mówię panu... Spaliłam go z obawy, że mój chłopczyk będzie skompromitowany i że cierpieć będzie przez całe życie.
Ostatnie słowa przemówiła gorącym tonem, z jakiemś zaciętem postanowieniem. Uwierzył, ale zrobił giest rozpaczy, bo znowu niknął tryumf prawdy, upadł raz jeszcze. W milczeniu odprowadził do drzwi panią Aleksandrowę, która zmieszana, nie wiedziała, jak się pożegnać z paniami. Wyjąkała przeproszenie i ukłoniwszy się, wyszła. W pokoju zapanowało milczenie.
Ani Genowefa, ani pani Duparque nie wmięszały się do rozmowy, pozostały nieruchome i zimne. Milczały ciągle, podczas gdy Marek przechadzał się zwolna, z głową spuszczoną, pogrążony w bólu. Pani Duparque powstała i zabierała się także do odejścia. Stojąc już na progu, rzekła:
— To jakaś warjatka ta kobieta... Jej historya o spalonym papierze wygląda na wierutną bajkę, której nikt nie uwierzy. Nie radzę ci opowiadać o tem, nic pomoże ci to w interesach... Dobranoc, bądź rozsądny.
Marek nie odpowiedział. Chodził ciągle ocię-