Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzbudził w nim wstręt i oburzenie. Nie słuchając opowiadań nauczycielki, roztworzył okno i wskoczył, bo chciał o wszystkiem się dowiedzieć. Obecność dwóch duchownych zdziwiła go, dowiedział się od pomocnika Mignota, że on z panną Rouzaire zawezwali ich, kiedy przechodzili w chwili odkrycia zbrodni.
— Nie dotykajcie się niczego, nic nie rozrzucajcie — krzyczał Marek. — Należy pobiedz natychmiast do mera i do policyi.
Ludzie poczęli się schodzić, młody chłopak podjął się wykonać zlecenie, pobiegł cwałem a tymczasem Marek śledził w dalszym ciągu po izbie. Przy trupie spostrzegł braciszka Fulgenca, który się zanosił od żalu, oczy miał pełne łez, jako człowiek nerwowy, którego silne emocye wyprowadzały z równowagi. Wzruszyło go takie zachowanie się, sam drżał dowiadując się szczegółów o wstrętnem zgwałceniu natury, w którem się przejawiał niegodziwy i zuchwały sadyzm a nawet podpis był gwałciciela i mordercy. To go nagle naprowadziło na tę pewność, do której miał dojść później. Ale wrażenie się zatarło i nie widział już więcej nikogo prócz ojca Philibina, który z wyzywającym spokojem wciąż trzymał w ręce numer gazety i wzorek kaligraficzny. Po chwili odszedł jezuita, jakby chciał coś zobaczyć pod łóżkiem, poczem znowu się wrócił.
— Patrz pan! — odezwał się, pokazując numer gazety i wzorek kaligrafii — com znalazł na ziemi,