Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od braciszków i nie chciał go trzymać. A kiedy powiedziałem panu, że o niczem nie wiem, to sam włożyłem wzór do kajetu.
Marek słuchał z zapartym oddechem. Cała sprawa Simona zdawała się powstawać z uśpienia. Starał się ukryć dreszcz, co nim wstrząsnął do głębi.
— Czy nie mylisz się tym razem, czy na wzorze było napisane: „Kochajcie się wzajemnie?“
— Tak, proszę pana. — I u dołu był zygzak podpisowy? Tłómaczyłem ci, co znaczy zygzak.
— Tak, proszę pana.
Marek milczał chwilę. Serce biło mu gwałtownie, lękał się zdradzić krzykiem, co mu się rwał na usta. Chciał jednak upewnić się stanowczo.
— Dlaczego, moje dziecko, nie mówiłeś nic dotychczas, a co cię skłoniło dziś właśnie do powiedzenia prawdy?
Sebastyan, któremu wyznanie ulżyło, utkwił w jego oczach niewinne spojrzenie. Uśmiechnął się serdecznie i z prostotą objaśnił zbudzenie się sumienia.
— Nie mówiłem panu prawdy, bo wcale nie czułem potrzeby. Nie pamiętałem nawet, że kłamałem przed panem, to tak dawno. Aż raz nam pan tłómaczył, jak to brzydko kłamać, wtedy przypomniałem sobie i zacząłem się dręczyć. I za każdym razem, gdy pan mówił, co to za rozkosz mówić zawsze prawdę, dręczyłem się znowu i żałowałem,