Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dopóki winny sam się szczerze nie przyzna, Achilles Savin zdradził sąsiadującego z nim Augusta, wyciągnąwszy z jego kieszeni oderwany daszek. Korzystając ze sposobności, Marek potępił kłamstwo tak silnie, że sam winowajca rozpłakał się i prosił o przebaczenie. Najmocniej jednak wzruszonym był Sebastyan Milhomme; nie wyszedł razem z innymi, lecz stał wśród pustej klasy i patrzał w nauczyciela błagalnym wzrokiem.
— Chcesz mi coś powiedzieć, moje dziecko? — spytał Marek.
— Tak, proszę pana.
Milczał jednak zarumieniony, a usta drżały mu lekko.
— I to coś trudnego do powiedzenia?
— Tak, proszę pana, bo ja skłamałem przed panem i teraz mi przykro.
Marek uśmiechnął się, przypuszczając, że chodzi o jakiś niewinny grzeszek, jakiś skrupuł dziecinny.
— Wyznaj więc prawdę, to ci ulży — powiedział.
Znowu nastało milczenie a wewnętrzna walka malowała się w jasnych, błękitnych oczach i na czystych ustach dziecka. Nareszcie Sebastyan się zdecydował.
— Skłamałem przed panem dawno, kiedy byłem małem dzieckiem, bo powiedziałem panu, że nie widziałem u kuzyna Wiktora wzoru pisma, tego wzoru, pamięta pan, co tak dużo mówiono o nim. Wiktor mi go darował, bo się zląkł, że wyniósł go