Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mający łowienie ryb w niedziele i czwartki. Wrzał złością i nieprzyjaźnią, jakgdyby z winy Marka jadał złe potrawy w garkuchni. Genowefa jednak była dlań bardzo uprzejmą: ofiarowała się naprawiać mu bieliznę a gdy był chory, sama przyrządziła mu ziółka. Sądzili oboje z mężem, że Mignot słuchał przewrotnych podszeptów, ale w gruncie nie był złym i mieli nadzieję pozyskać go dobrocią i sprawiedliwością.
Aby nie martwić Marka, Genowefa nie śmiała mu powiedzieć, że odczuwają niedostatek, głównie z powodu nieporozumienia z panią Duparque. Dawniej bowiem babka sprawiała ubranie Ludwini, dawała różne podarunki, przychodziła z pomocą w trudnych chwilach, przy końcu miesiąca. Teraz tembardziej, gdy w Maillebois mieszkali tak blisko siebie, mogłaby im często pomagać. Przytem młoda kobieta cierpiała nad tem, że mieszkając blizko babki i spotykając ją codziennie, zmuszona była udawać, że jej nie widzi. Dwa razy trzyletnia Ludwinia, nie rozumiejąca położenia, przy spotkaniu wyciągnęła rączki do babki. Raz Genowefa wróciła z przechadzki bardzo wzruszona, gdyż ulegając okolicznościom, uściskała matkę i babkę na placu Kapucyńskim, gdy Ludwinia rzuciła się w ich objęcia.
Gdy wyznała to Markowi, uścisnął ją z łagodnym uśmiechem i powiedział.
— Bardzo dobrze się stało, kochanie, cieszę się z tej zgody dla ciebie i dla Ludwini. Musiało przyjść, do tego a nie sądzisz przecie, abym po bar-