Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wany maniacką myślą, że wegetował nędznie dlatego, iż nie chciał być wolnomularzem. Żałował skrycie, że się nie oddał Kościołowi i dawał do zrozumienia, ile bohaterstwa mieściła jego ofiara dla republikanizmu, przez którą odpychał względy spowiednika swej żony. Co zaś do sprawy, wszystkim było wiadomo, że urządzono komedyę, poświęcając jednostkę, aby pokryć niegodziwości wszystkich szkół we Francyi, tak świeckich, jak zakonnych,, to też zamierzał odebrać Hortensyę, Achillesa i Filipa i nie dawać im żadnego wykształcenia, wychowywać podług praw natury.
Marek, wysłuchawszy wszystkiego, odchodził z szumem w głowie, z bólem w sercu, nie mogąc pojąć, jak ludzie o zdrowych zmysłach, nie będący ostatecznemi bydlętami, mogą dojść do takiego stopnia obłędu. Taki stan umysłów doprowadzał Marka do rozpaczy; czuł w nim coś straszniejszego, czuł naleciałość pospolitych bzdurstw, liczne i głębokie pokłady grubych przesądów, nagromadzony jad zabobonów i legend, podkopujących rozum. W jaki sposób przedsięwziąć pracę uzdrowienia, jak doprowadzić do normalnego stanu inteligencyę i moralność tego zatrutego ludu? Najgłębszego jednak wzruszenia doznał, gdy zaszedł raz, aby kupić książkę szkolną do sklepu pań Milhomme, przy ulicy Courte. Zastał je obie z dziećmi, panią Aleksandrowę z Sebastyanem i panią Edwardowę z Wiktorem. Zajęła się nim ta ostatnia, trochę zmieszana na je-