przekonania i katolickie wychowanie nie zawsze jej dozwalały podzielać jego poglądy. Niezupełnie także była jego zdania w sprawie Simona, ale wiedziała, że jest prawy, szlachetny i sprawiedliwy, więc nie mogła ganić go, iż postępuje podług sumienia. Jednakże, jako kobieta rozsądna, pozwalała sobie czasem nawoływać go zlekka do ostrożności. Cóżby się stało z nimi i z dzieckiem, gdyby się skompromitował i stracił miejsce? Po za tem, tak się dotychczas kochali, że żadna niezgoda, żadna, ich sprzeczka nie przybierała poważnych rozmiarów. Po najlżejszej niesnasce następowały uściski i wszystko się kończyło dreszczem rozkoszy, ulewą gorących pocałunków.
— Droga moja, kto raz się oddaje, to już na zawsze.
— Tak, najdroższy, jestem twoją na wieki, taki jesteś dobry, rob ze mną, co ci się podoba!
Marek pozostawiał jej swobodę. Gdyby chciała bywać na mszy, nie miałby siły zabronić jej tego, pod pozorem szanowania wolności przekonań. Gdy Ludwika przyszła na świat, nie pomyślał nawet, aby się oprzeć chrzczeniu dziecka, tak bardzo jeszcze był pod wpływem ogólnych zwyczajów i wpojonych zasad. Zaczynał niekiedy uczuwać głuche wyrzuty sumienia... Miłość przecież nagradzała wszystko, doprowadzała zawsze, mimo najgorszych zajść, do porozumienia, kiedy wieczór łączył ściśle ciała i dusze.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/203
Wygląd
Ta strona została przepisana.