Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

milcząca, podchodziła cichutko, brała męża w objęcia i całowała czule, pragnąc pocieszyć go nieco.
— Zachorujesz jeszcze, mój biedaku drogi; nie myśl o tych smutnych historyach.
Wzruszony do łez, pieścił ją również.
— Tak, masz słuszność, nie trzeba się zniechęcać. Ale, cóż chcesz, nie mogę sobie zabronić myśleć. To straszne udręczenie.
Z uśmiechem na ustach, prowadziła go do łóżeczka śpiącej Ludwiki. Myśl o naszej dziecinie, powiedz sobie, że jej damy szczęście, gdy sami mieć je będziemy.
— Zapewne, tak byłoby najrozsądniej. Ale czy szczęście nas trojga nie zależy od szczęści wszystkich ludzi?
W czasie sprawy Genowefa okazywała wiele rozsądku i uczucia. Cierpiała nad zachowaniem się matki a szczególniej babki względem męża, z którym nawet służąca Pelagia unikała rozmowy. To też, kiedy młode małżeństwo opuszczało domek przy placu Kapucyńskim, rozstanie było bardzo zimnem i od tej pory Genowefa odwiedzała te panie zrzadka, tyle jedynie, aby zupełnie nie zerwać stosunków. Powróciwszy do Jonville, przestała bywać na mszy, nie chcąc okazywaniem pobożności ośmielać księdza Cognasse a do walki z mężem. Chociaż nie interesowała się sporem między szkołą a kościołem, zawsze kochała Marka, była mu oddana całą istotą, pomimo, że odziedziczone